FILOZOFIE SZCZĘŚCIA A TERAPIA GESTALT CZ. 2

Filozofia szczęścia

Wiele już napisano rozpraw i wiele mówiono na temat szczęścia. Sięgnęłam do jednej z nowszych, w tej dziedzinie pozycji pt. „Szczęście. Od mądrości starożytnych po koncepcje współczesne” z nadzieją, że znajdę tu wszystko, czego potrzebuję: przegląd filozofii i podsumowującą je spójną koncepcję szczęścia. Autor: Jonathan Haidt – jest przedstawicielem psychologii pozytywnej, której celem jest pomaganie ludziom w poszukiwaniu szczęścia i celu życia. Niestety, rozczarowałam się, nie znalazłam tu  żadnej spójnej idei, raczej jest to przegląd wielkich idei, z których każda, na swój sposób, wydaje się być wyjątkowa i wiarygodna. Tylko którą wybrać?

Autor powołuje się na liczne badania, próby zmierzenia czynników szczęścia, które sprawdzają się w życiu, według poszczególnych teorii. Wybiera to, co w większości się sprawdziło, począwszy od starożytności. Nie przekonał mnie jednak pogląd, że gdy człowiek wybiera wszystkiego po trochu (z tego powodu, że to się opłaca), to stanie się szczęśliwy. Wybieranie zasad według klucza opłacalności odziera człowieka z godności. A gdzie tutaj świadomość człowieka, jego wolna wola do stawania się, do określania, gdzie miejsce na rozwój?

Przedstawione tu rozważania nie za bardzo nadają się do wykorzystania. Sama nie umiem ich przełożyć na własne życie, a co dopiero kierować się nimi w pracy terapeutycznej. Prowadzi to w konsekwencji do tego, że jako terapeuta, towarzyszyłabym klientowi we wdrażaniu w życie poszczególnych czynników szczęścia, niezależnie od tego, czy to mu pasuje, czy nie, bo obliczono, że to się opłaca. Statystyki nie są wiarygodnym narzędziem badania czynników szczęścia. Brak tutaj konkretnej, spójnej koncepcji człowieka, jest za to wzór na szczęście, uważany za „jedną z najważniejszych idei, jakie powstały na gruncie psychologii pozytywnej”3 (Lubomirsky, Sheldon, Schkade, Seligman):

S=U+O+W

„Poziom doświadczanego przez nas szczęścia (S) jest zdeterminowany przez uwarunkowany biologicznie potencjalny zakres szczęścia (U) oraz okoliczności życiowe (O) i czynności wolicjonalne (W).”[1]

Wzór wydaje się być tak uogólniony, że trudno przełożyć go na praktykę.

Autor cytując filozofów i myślicieli pisze o spójności miedzy dobrem wewnętrznym i zewnętrznym, o zachowywaniu równowagi w życiu, o wartościach i relacji do Boga, o sensie i celu życia. Jednakże ujmuje te czynniki jako uniwersalia warte zastosowania w życiu, mierzy je i oblicza, a po drodze ginie głębszy sens tych wartości (czy też konkretnie wybranej idei).

Dobrym podsumowaniem tego dzieła jest zdanie umieszczone w jego wstępie: „(…) wszystkie te bezcenne prawdy mogą spływać po nas każdego dnia, nie przynosząc nam żadnej korzyści, jeśli nie zaczniemy ich rozważać, zgłębiać, podawać w wątpliwość i doskonalić, a wreszcie – włączać w swoje życie.”[2] Tutaj zgadzam się z autorem.

Haidt próbuje w sposób naukowy, powołując się na badania, obliczenia znaleźć przepis na szczęście. Czy to możliwe?  W podsumowaniu dochodzi do tego, że „szczęście pochodzi spomiędzy”[3], z zachowania równowagi między przeciwstawnymi zasadami, bo „wszystko powstaje wskutek walki przeciwieństw” (Heraklit ok. 500 r. p.n.e.)[4]. Osiąganie tej równowagi – spójności, wywołuje w nas poczucie oświecenia i ma decydujące znaczenie dla znalezienia odpowiedzi na pytanie o cel w życiu. A człowiek – by nie był zdany na swą zwierzęcą naturę – potrzebuje mieć określony sens i cel życia. Mowa tu o harmonii rozumianej jako właściwe relacje między częściami osobowości i o harmonii w relacjach z otoczeniem. „Warto dokładać starań, aby zbudować właściwe relacje między sobą a innymi, między sobą a swoją pracą oraz między sobą a czymś większym od siebie. Jeśli zdołasz osiągnąć w życiu taką spójność, to wkrótce zaczniesz doświadczać szczęścia i poczucia sensu.”[5] Dalej mówi, że człowiek jako istota ultraspołeczna nie może być szczęśliwa bez przyjaciół i bez dających poczucie bezpieczeństwa więzi z innymi. A najpewniejszym sposobem utrzymania tychże więzi jest wierność własnym korzeniom, własnej kulturze, tradycji i religii, w której się wyrosło. To się po prostu opłaca. Wtedy człowiek ma przyjaciół, dające poczucie bezpieczeństwa wsparcie społeczne, wszelkie warunki do rozwoju i budowania szczęśliwego życia. Tak więc „każdy, komu zależy na stworzeniu pełnego, wielowymiarowego opisu natury ludzkiej i sposobów, w jakie ludzie znajdują cel i sens życia, powinien uwzględnić w nim moralność i religię.”[6]

Drogą naukowych badań Haidt dochodzi do wniosku, że warto wrócić do swoich korzeni, do tego, co już każdy z nas zna i ma, do starych przepisów na szczęście i wierności spójnym tradycjom, w których się wyrosło. [7] „Religie tak doskonale radzą sobie ze stwarzaniem spójności, że niektórzy uczeni są zdania, iż właśnie w tym celu powstały.” Razi mnie droga dochodzenia do świata wartości poprzez naukowe dowiedzenie, że dobrze się na tym wychodzi.

Szukałam dalej w wątku psychologii pozytywnej. Powołam się na artykuł Krzysztofa Szymborskiego „Szkoły dobrego życia”, w którym opisano jej ideę. Dowiadujemy się tam, że „(…) psychologowie pozytywni wierzą, że „stan szczęśliwości” jest pojęciem dającym się naukowo zdefiniować i ilościowo zmierzyć”[8]. Jak wynika z tego artykułu, w USA, które są kolebką psychologii pozytywnej, już w ponad 200 szkołach wyższych wykłada się teorie o tym, jak żyć szczęśliwie. Rodzi się jednak pytanie o niepowtarzalność każdego człowieka, o jego własną, niezależną drogę do odkrycia sensu swego życia. To tak, jakbyśmy wszyscy byli jednakowi. Psychologia pozytywna narodziła się w styczniu 1998 roku. Zorganizowano wówczas zjazd psychologów, którzy „dokonali przeglądu religijnego dorobku Zachodu, a także buddyzmu, hinduizmu, konfucjanizmu i busido. Sięgnięto też do badań etnograficznych, dotyczących 70. różnych kultur”.[9] Wtedy też powstało „przydatne narzędzie robocze pozytywnych psychologów”, czyli lista 24 cnót, które pomagają w szczęśliwym życiu. A oto i one: twórczość, ciekawość, otwarty umysł, perspektywa, odwaga, zamiłowanie do zdobywania wiedzy, wytrwałość, prawość, witalność, miłość, dobroć, obywatelstwo, sprawiedliwość, przywództwo, przebaczenie i miłosierdzie, pokora i skromność, równowaga, inteligencja społeczna, samokontrola, docenianie piękna i doskonałości, wdzięczność, nadzieja, humor, duchowość.

Nie bardzo sobie jednak wyobrażam, jak znajomość tej listy przełożyć na swoje osobiste szczęście. Książka Haidta nie dała wystarczającej odpowiedzi na pytanie o uniwersalną receptę na szczęście. Na marginesie wspomnę, że dużo wcześniej inny filozof – św. Tomasz z Akwinu (1225 – 1274) też mówił o cnotach, jako drodze do szczęścia, ale ich nie wyliczał. Wrócę do tego w dalszej części.

Jakże inaczej napisała o szczęściu, Zofia Skarżyńska dowodząc, że nasze własne przekonania (na swój temat, innych ludzi i świata) mają bezpośredni wpływ na poziom zadowolenia z życia.[10] Posiadane przekonania mogą sprzyjać rozwojowi i podwyższać jakość życia lub ją obniżać. Innymi słowy to czynnik subiektywny (a więc to, na co mamy wpływ!) zwiększa, bądź zmniejsza nasze szczęście. Natomiast czynniki obiektywne (wiek, wykształcenie, dochód, itp.) tylko w niewielkim stopniu wpływają na poczucie szczęścia. Jakie stąd wnioski? Kto chce poczuć się szczęśliwszym, powinien popracować nad poczuciem własnej wartości, przekonaniami, bowiem pozytywne poglądy o świecie i ludziach sprzyjają przeżywaniu pozytywnych emocji, czyli dobrostanowi. Nareszcie powiało optymizmem – mamy wpływ na własne szczęście poprzez pracę nad sobą.

Krótki przegląd literatury staje się dłuższym, bo nadal nie znalazłam satysfakcjonującej odpowiedzi. Sięgnęłam do klasyki, do traktatu „O szczęściu” Władysława Tatarkiewicza. Natknęłam się tam na refleksję, że „przepisy na szczęście muszą być rozmaite, bo życie jednego przebiega inaczej, niż drugiego.”[11] Nie zgadza się on jednak z tym, że przepisów na szczęście jest tyle, ilu ludzi na świecie. Twierdzi, że ilość rzeczy mogących uszczęśliwić ludzi i sposobów na szczęście jest jednak ograniczona. To pozwala mieć nadzieję, że znajdę coś wspólnego w tych rozmaitych przepisach? Tatarkiewicz klasyfikuje istniejące dotąd pojęcia określające szczęście (przyjemność, zadowolenie, radość, wesołość, pomyślność losu, uczucie dodatnie, rozkosz, błogość, dostatek), klasyfikuje też znaczenia tego słowa oraz idee filozofów na ten temat. W rozdziale „Definicje szczęścia” można się dopatrzeć najbliższej Tatarkiewiczowi definicji szczęścia, jako „trwałego i uzasadnionego zadowolenia z całości życia”.[12] Dodaje też, że „szczęściem jest tylko takie zadowolenie, które sięga do głębi i aby go doznać, trzeba w ogóle mieć ów głębszy nurt życia.”[13] Rozróżnia też szczęście idealne (które nie istnieje) od szczęścia empirycznego. Wskazówką do tego ostatniego, zgodną z wcześniej przedstawionymi teoriami, jest twierdzenie, że „szczęście zależy nie tylko od warunków życia, ale także i bodaj więcej, od reakcji na nie człowieka.”[14] Pytanie: co człowiek może zrobić, by być szczęśliwym?

Spodobało mi się sformułowanie (zaczerpnięte przez Tatarkiewicza od Schopenhauera) – „weksel na szczęście”, które rozumiem jako ogólną postawę życiową (filozofię, światopogląd, system wartości) mogącą zapewnić zadowolenie z życia większe, niż można by mieć z bezpośrednio dostępnych przyjemności (natychmiastowej gotówki). Człowiek ma do wyboru: gotówka, albo weksel. Weksli jest wiele. Który wybrać? Tu pojawia się miejsce na wolność i odpowiedzialność za wybory. Terapia wspiera człowieka w jego rozwoju, wzięciu odpowiedzialności. Dalej Tatarkiewicz pisze o dyspozycji do szczęścia. „Bo, aby czuć się szczęśliwym, trzeba nie tylko mieć się z czego cieszyć, ale także – umieć się cieszyć, (…) co zależy od warunków psychicznych więcej niż od fizycznych”.[15] I tu pojawia się szansa człowieka do poszerzania swojego szczęścia poprzez rozwijanie owej dyspozycji do szczęścia i ciągłą jej pielęgnację. Tatarkiewicz porównuje szczęście do chodzenia po namagnetyzowanej krawędzi, albo do „wańki-wstańki”, która samoistnie wraca do pionowej pozycji[16]. Strażnikiem tego powstawania jest każdy z nas, obdarzony możliwością wyboru.

Ponieważ wyrastam z korzeni chrześcijańskich, przy rozważaniu tego tematu zatrzymałam się dłużej nad refleksją Tatarkiewicza, dotyczącą podstawy chrześcijańskiego poglądu na szczęście, jakim jest Kazanie na Górze. Według Tatarkiewicza Kazanie na Górze mówi, że ludzie będą szczęśliwi w przyszłym życiu[17]. Czyli szczęście wynikające z wierności wartościom wiary nie jest dostępne od razu, tu i teraz, a dopiero jako zapłata w przyszłości za cierpienia doczesne. Tak interpretuje to Tatarkiewicz. Budzi to we mnie wewnętrzny opór. Oznacza to bowiem, że cierpienie nie może zaistnieć w życiu człowieka szczęśliwego. A przecież mówi się, że „cierpienie uszlachetnia”, jest ono konieczne choćby do uświadomienia sobie, czym jest szczęście (o czym czytamy też u Haidta), do refleksji nad sensem życia (V. Frankl), do nabrania wewnętrznej spójności (S. Peck pisze o ożywczej sile depresji). Czyli cierpienie nie wyklucza szczęścia, a wręcz bywa warunkiem jego zdobywania, okazją do rozwoju (terapia dezintegracji pozytywnej Dąbrowskiego). Czy więc szczęście pojmowane jako zapłata za cnoty musi być kiedyś, a nie teraz? Ja bym dodała: dziś już weselcie się i radujcie, bo czeka was nagroda – takiego przesłania można się doczytać w wersji Kazania na Górze u św. Łukasza, który dodaje: „cieszcie się i skaczcie z radości w tym dniu” (Łk 6,23)[18]. Co więcej, w najnowszym przekładzie Pisma Świętego, znajduję także pod opisem Kazania na Górze wg św. Mateusza (Mt 5,3-12) następujący komentarz do Błogosławieństw: „Kto je posiada, jest szczęśliwy, bo już uczestniczy w dobrach niebieskich, choć ich w pełni doświadczy w przyszłości, w życiu wiecznym. Królestwo niebieskie już należy do ubogich i prześladowanych za sprawiedliwość, już w nim uczestniczą, choć oczekują jego pełni.”[19] Czy w takim razie dla chrześcijan szczęście jest zapłatą za cnoty? A może i cnota i szczęście są skutkiem wiary

Jak uzasadnić radość i harmonię osób cierpiących, jak nie cytowanym wcześniej głębszym nurtem życia w sobie. Sam Tatarkiewicz uzasadnia radość ascetów i świętych „specjalnymi czynnikami psychicznymi, umożliwiającymi zniesienie cierpień”.[20] Jakież to czynniki? Jak być szczęśliwym mimo cierpień? Człowiek może być szczęśliwy mimo, że cierpi, gdy żyje w harmonii z własnymi wartościami, w wewnętrznej spójności i wierności sobie, na wszystkich poziomach egzystencji. Św. Łukasz pisze przecież: „cieszcie się i skaczcie z radości”, a nie: „kiedyś będziecie się cieszyć i skakać z radości”. Cieszmy się więc i radujmy dziś, bo – jak pisze Tatarkiewicz „wartość moralna sama w sobie daje zapłatę: usposobienie i ład serca”.[21] Takie rozumienie jest najbliższe memu sercu i zbiega się też z Gestaltowskim „tu i teraz” oraz „jest, jak jest”.

W ostatnich rozdziałach Tatarkiewicz wnioskuje, że cnota jest ważnym czynnikiem szczęścia tu na ziemi, bo „człowieka dobrego zwykła otaczać sympatia ludzka, która ułatwia życie; że człowiek spełniający swój obowiązek jest wolny od wyrzutów sumienia; że zasady moralne są czynnikiem stałości i równowagi w życiu; że gotowość czynienia tego, co się powinno uwalnia od wahań i targań wewnętrznych. „Wartość moralna sama w sobie daje zapłatę: usposobienie i ład serca.”[22]

Wędrówkę po rozważaniach Tatarkiewicza o szczęściu zakończyłabym jego wnioskiem: „reguły szczęścia, zakazy i nakazy mają dla różnych ludzi bardzo nierówne znaczenie. Tym, którzy mają talent do szczęścia są niepotrzebne. Potrzebne są one tym, którzy owego talentu nie posiadają, ani pomyślnych do szczęścia warunków”[23]. Czy oni są w stanie z tych reguł skorzystać? To jest praktycznie najważniejsze pytanie, zadaje je też Tatarkiewicz: jak pomóc stać się szczęśliwym tym, co nie mają do szczęścia talentu? Czy w terapii nie chodzi właśnie o pomoc temu, kto tego talentu jest pozbawiony? Trudność polega jednak na tym, jak to zrobić, nie znając odpowiedzi, co to jest szczęście.

Próbowałam poszukać, co na ten temat myśli inny, ważny dla mnie, filozof – Karol Wojtyła:

W serii swoich wykładów (podobnie jak Haidt i Tatarkiewicz) analizuje on koncepcje szczęścia u różnych myślicieli i filozofów. Najwięcej uwagi poświęca koncepcji św. Tomasza, która wydaje się być mu najbliższa. Św. Tomasz uważał, że człowiek jako natura rozumna jest obdarzony dążeniem do szczęścia, jest do niego powołany. „Dążąc bowiem do doskonalenia się, dąży byt do własnego szczęścia.”[24] Szczęście polega na osiąganiu pełni dostępnej dla siebie doskonałości – na „stawaniu się”. Przy czym „nie może (ono) polegać na akcie samej woli, ale musi polegać na akcie rozumu.”[25] Człowiek został wyposażony we wszystkie zdolności i jest powołany do rozwoju. Człowiek obdarzony pragnieniem szczęścia i rozumem, kierując się roztropnością wybierze drogę swego rozwoju ku dobru (ku pełnej aktualizacji i siebie). A droga ku dobru jest tożsama z rozwojem cnót, z których najważniejsza jest roztropność. Wyposażony w te cnoty człowiek potrafi się zastanowić i wybrać to, co jest dla niego dobre. Znajduję u Wojtyły potwierdzenie mojego rozumienia, że w filozofii chrześcijańskiej człowiek jest stworzony do bycia szczęśliwym tu i teraz, na ziemi.  „Doskonałość zatem i szczęście – nie tylko pozagrobowe, ale również doczesne, ziemskie – polega przede wszystkim na kontemplacji, drugorzędnie dopiero na działaniu rozumu praktycznego, który porządkuje czyny i uczucia ludzkie.”[26] Cnoty moralne z roztropnością na czele pozostają w ścisłym związku ze szczęściem. Pytanie, ile wspólnego ma owa roztropność i kontemplacja z pracą nad sobą, refleksją nad własnym życiem w gabinecie terapeutycznym…

By dopełnić obrazu, sprawdzę jeszcze, jak buddyści rozumieją szczęście. We wstępie podaję za przykład szczęśliwego lamę z doliny Lingti w Spiti, z wioski Lhalung; szczęśliwego, choć ubogiego i doświadczającego wielu niedogodności. Zaintrygowało mnie, na czym on zbudował swoje szczęście.

Buddyzm w zasadzie nie używa pojęcia szczęście. Choć mówi się o tym, że oświeceni są szczęśliwi, radośni i spontaniczni. Czy można być szczęśliwym doświadczając cierpienia? Buddysta odpowiedziałby: można być, jeśli owo cierpienie dotyczy spraw zewnętrznych. Szczęście bowiem nie dotyczy materii – tego, co mam – ale tego, jak jestem; nie dotyczy spraw zewnętrznych, a spraw wewnętrznych – stanu ducha.

Jednym z kluczowych słów buddyzmu jest sanskrycki termin dukha, co w kulturze zachodniej jest, niezbyt trafnie, tłumaczone jako niedogodność, cierpienie.[27] Celem drogi życia jest uwolnienie się (przekroczenie) dukha. Co to znaczy? Nie od wszystkiego można się uwolnić, np. od śmierci. Chodzi o uświadomienie sobie swoich niedogodności, unikanie tego, co tworzy przykrość, a da się uniknąć oraz zintegrowanie tego, czego uniknąć się nie da. Mówimy więc o akceptacji, o zgodzie na to, że „jest, jak jest”. Kiedy człowiek uświadomi sobie, że tak ma być, uzna że to, co go spotyka, jest naturalne (a nawet przynosi korzyści), uwalnia się od tych trudności. Pojawia się u niego przestrzeń na odczuwanie innych rzeczy, doświadcza wolności. Trudności wzmacniają, powodują rozwój, a rozwój daje radość.

Jeśli się chce być szczęśliwym, to trzeba odzyskać przestrzeń i wolność umysłu. Dopiero „odśmiecenie” umysłu, powstrzymanie plotkowania myśli, uporządkowanie i podokańczanie rozpoczętych spraw, pozwala uzyskać spokój. Narzędziem do oczyszczenia i otworzenia umysłu jest medytacja. Medytacja to obserwacja umysłu w stanie naturalnym, czyli „tu i teraz”, to odzyskanie władzy i kontroli nad sobą, to trenowanie bycia tu i teraz. Aby człowiek był naprawdę, musi być teraz, a nie w przeszłości ani w przyszłości. „Buddyjska medytacja wyraźnie wskazuje na związek z życiem. Chodzi w niej o wyrabianie pozytywnych nawyków oraz wiązanie jej z codziennym życiem. Ucieczka w medytację jako coś lepszego lub ważniejszego od życia uważana jest przez mistrzów wszystkich szkół buddyjskich za błąd i niezrozumienie sensu praktyki. Dzięki medytacji można natomiast łatwiej rozpoznać przyczyny problemów (…) ułatwia ona ich przezwyciężenie i życie w harmonii – co pozwala na skuteczniejsze działania oraz daje szczęście i odsuwa cierpienie.”[28] Podkreślana jest tutaj uważność względem własnego ciała i umysłu – a wiec harmonia we wszystkich wymiarach egzystencji osoby, jak i uważność na relacje ze światem fizycznym, czyli harmonia z otoczeniem. „Natomiast dzięki życiu wśród innych można doświadczać wiele szczęścia i cierpienia, które są niezbędne do rozwoju.[29] Warto jeszcze raz podkreślić, że – wbrew potocznie panującym przekonaniom – „buddyzm, jako droga środka, nie zaleca ascezy, ani wyrzeczenia się świata. Asceza może być praktykowana w pewnych konkretnych przypadkach, najczęściej przez określony czas i zazwyczaj dotyczy wysoce zaawansowanych joginów.”25

Nawet momenty dotknięcia prawdy ostatecznej (doświadczanie chwil oświecenia), dają szczęście – bo człowiek pamięta tę alternatywę, już wie, że rzeczywistość jest nie tylko ponura. Nawet jeśli wróci zaśmiecony umysł, plotkowanie myśli, zamęt i rozproszenie, pozostanie doświadczenie chwili oświecenia.

Uważani za oświeconych lub bliscy oświecenia emanują szczęściem, pogodą ducha, spokojem do tego stopnia, że udziela się to ludziom z boku. Moim zdaniem takim właśnie człowiekiem jest lama z Lhalungu.[30]


[1] Haidt J., Szczęście. Od mądrości starożytnych po koncepcje współczesne, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, Gdańsk 2006, s. 168

[2] Haidt J., Szczęście. Od mądrości starożytnych po koncepcje współczesne, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, Gdańsk 2006, s. 16

[3] ibidem, s. 384

[4] ibidem, s. 411

[5] ibidem, s. 409

[6] ibidem, s. 395

[7] ibidem, s. 395

[8] Szymborski K., Szkoły dobrego życia, „Charaktery” 2007, nr 6 (125), s. 24-26.

[9] ibidem, s. 26

[10] Skarżyńska Z., Szczęście na miarę przekonań”, „Charaktery” 2007, nr 11 (130), s. 58-60.

[11] Tatarkiewicz W., O szczęściu, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2005, s. 377.

[12]  ibidem, s. 31-42.

[13] ibidem, s. 34

[14] ibidem, s.57

[15] ibidem, s. 379

[16] ibidem, s. 118

[17] ibidem, s. 546

[18] Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Najnowszy przekład z języków oryginalnych z komentarzem, Edycja Świętego Pawła, Częstochowa 2009, s. 2272

[19] ibidem, s. 2139-2140.

[20] Tatarkiewicz W., O szczęściu, … op. cit., s. 359

[21]ibidem, s. 51

[22] ibidem, s. 551

[23] ibidem, s. 380

[24] Jan Paweł II, Karol Wojtyła Wykłady Lubelskie, Katolicka Agencja Informacyjna 2007, s. 298

[25] ibidem, s. 289

[26] ibidem, s. 287

[27] zob. Kalmus M., Tybet Legenda i rzeczywistość, Wydawnictwo Baran i Suszczyński, Kraków 1999, s. 91

[28] ibidem, s. 93-94.

[29] ibidem, s. 95

[30] Buddyjskie rozumienie szczęścia konsultowałam z M. Kalmusem, cytowanym autorem książki Tybet Legenda i rzeczywistość, op. cit.